Fragment próbny "Kesshite ni"

- Gdzie tak pędzisz?!
Odwracam się, a na mojej twarzy wykwita delikatny uśmiech, gdy widzę jak biegnie w moją stronę, zatrzymując się tuż obok. Emanuje od niego ta błogość, którą mnie tak urzekł i robi to nadal. Zagryzam dolną wargę, kiedy tylko przypominam sobie, dlaczego biegłam. Coś ściska mnie w klatce piersiowej na samą myśl o tym, co muszę mu powiedzieć, a co dopiero o tego realnym dokonaniu.
- Ja… ja nie mam wiele czasu - odpowiadam w końcu, plącząc się. W głowie mam mętlik, choć w ogóle tego nie ukrywam. Pozwalam mu patrzeć. Lubię wiedzieć, że niczego nie muszę ukrywać, i dopiero, kiedy właśnie zdaję sobie z tego sprawę, dochodzę do wniosku, że chyba to jest jedną z przyczyn mojego upadku.
Bo upadłam, choć wciąż stoję.
- O czym mówisz? - Przeczesuje włosy ręką, a ja znów się uśmiecham. Tak skrycie, delikatnie, tak tylko dla niego. Obdarowuje mnie tym samym.
- Muszę wracać, mojej wiosce grozi niebezpieczeństwo - kłamię prosto w twarz, czując, jak nienawiść do samej siebie niebezpiecznie szybko kiełkuje w moim wnętrzu. Sumienie protestuje, bo wie, że on mi uwierzy.
Uwierzy, bo kocha.
- Ale jak to? - Marszczy brwi. - Tak nagle?
Stoimy na małym moście. Mijają nas nieznajomi ludzie w większości niezwracający na nas uwagi. Czasami tylko ktoś rzuca mu spojrzenie spod rzęs, nie zawsze przychylne, choć on wcale na nie nie zasługuje. Zasługuje na zdecydowanie więcej, niż mógłby tu dostać. Za to na pewno ja nie zasługuję na niego. Nadszedł czas, aby i on się o tym przekonał.
- Sam wiesz, jak to jest. Nie mam wyboru. - Bo nie mam, ale przecież on wcale nie musi znać całej prawdy. - Miałam teraz szybko spakować ciuchy i przyjść do ciebie, żeby się pożegnać. - Widzę, jak zaciska szczęki i spuszcza wściekły wzrok, maltretując nim drewniane deski.
Chcę mu powiedzieć, że jeszcze nie doszedł do mnie fakt mojego odejścia, że jeszcze nie do końca rozumiem to, że mam go opuścić, zostawić, że ma zniknąć z mojego życia. Może na zawsze. Chyba nie chcę o tym myśleć. Odrzucam to na dalszy plan, lecz im więcej czasu mija, tym ten plan staje się mi bliższy. A ja tak bardzo nie chcę figurować w jego wspomnieniach jako zwykły epizod. Sam tyle razy zarzekał się, że mimo wszystko ze mnie nie zrezygnuje. Dotrzymuje obietnicy. To ja bezwolnie, bez wyboru rezygnuję z niego.
- Wiedziałem, że to kiedyś nastąpi, ale na pewno nie przygotowałem się na dzisiaj.

Opiera się o barierkę, wpatrując w wolno płynący, krystalicznie czysty strumień przepływający przez całe miasto. Jego plecy naprężają się, uwydatniając wypracowane ciężkimi treningami mięśnie, a ściągnięta w grymasie twarz zostawia dotkliwy ślad w mojej pamięci, która umożliwi mi późniejsze życie, dając możliwość powracania do okresu spędzonego w tym miejscu. To moje najcenniejsze wspomnienia, nie mogę ich stracić.
- Ja też nie - odpowiadam cicho z widocznym bólem.
Spuszcza głowę i wzdycha cicho.
Jest starszy o kilka lat, a mimo to nie znalazłam na świecie nikogo prócz niego, kto rozumiałby mnie tak bardzo, nie zadawałby niepotrzebnych pytań, a znał niezbędne odpowiedzi. Stanowi wyjątek. Wiem o tym, jednocześnie pozwalając mu wyswobodzić się z własnych sideł. Ta niemoc cholernie mnie niszczy.
- To ma być tyle? Po prostu znikniesz? - pyta, a ja chcę płakać. Chcę rozpłakać się przy nim, pokornie przyznać się do porażki, lecz tego nie robię. Nie mogę ranić go jeszcze bardziej. Nie mogę.
- Wiesz, że gdybym mogła, zostałabym tu na zawsze. - Dotykam jego dłoni, a on wzdryga się i bez słowa przyciąga do siebie, obejmując ramionami. Pozwalam sobie rozpaść się w tym uścisku, nacieszyć się nim tak, aby nigdy więcej go już nie pragnąć, choć wiem, że to niemożliwe.
Dużo wiem, a tak mało z tą wiedzą robię…
- To zostań - mówi prosto w moje włosy. Czuję jego ciepłe usta przy skroni, ostatkiem sił walcząc, aby nie pozwolić łzom znaleźć ujścia. - Mój klan jest wpływowy. Upozorujemy twoją śmierć, damy nową tożsamość, nowe życie.
Tak brzmi raj, mam go na wyciągnięcie ręki. Myślę o tym, marzę i zakochuję się znowu, na nowo. Niedościgniona idylla jest tuż obok, tym bardziej, że jego słowa wcale nie należą do kategorii nierealnych. Ta świadomość uderza we mnie, pozbawiając na chwilę oddechu.
Mogłabym… Mogłabym tak wiele. To miejsce jawi się mi jako dom, którego nigdy nie miałam, jako oaza, w której on na mnie czeka. Nazwana jego imieniem. Chcę w niej zostać.
- Nie mogę zostawić swojego ojca. Od tej misji zależy nasz los - mówię, a szloch targa mną, walcząc z jego klatką piersiową, w której jego serce bije na alarm, zderzając się z moim tuż obok. Oba płaczą, choć nikt prócz nas ich nie słyszy.
- I tak mieliśmy uporać się z Orochimaru. To tylko kwestia czasu, kiedy ruszymy na D…
- Wiesz, że to nie prawda - odpowiadam zaciskając powieki i pięści na jego podkoszulku. - Uchiha stoją na skraju upadku.

- Trzeba upaść na dno, aby się od niego odbić, mała - mówi, a ja uśmiecham się przez łzy.  
- Upadłam już wystarczająco dużo razy.
- Zawsze będę obok, żeby podać ci rękę. Nie martw się.
Płaczę jak dziecko. Jestem nim. Darzę go uczuciem tak silnym, jak tylko ufne dzieci potrafią. Nie myślę o odmowie, o odrzuceniu. Patrząc na niego nie zastanawiam się czy dobrze wybrałam.
Całuje mnie w czoło i odsuwa lekko od siebie.
- Uchiha przetrwają zawsze, zapamiętaj - mówi, patrząc prosto w moje oczy, wpatrzone w niego bez pamięci. - Nie musisz się o to martwić. Dopóki żyję, zawsze znajdziesz tu schronienie.
- To zabrzmiało, jakbyś spodziewał się własnej śmierci - oponuję, ale on zbywa mnie uśmiechem.
- Chcę, żebyś zrozumiała, że Uchiha zawsze udzielą ci azylu.
- Twój ojciec nie był taki łaskawy - mówię, od razu żałując tych słów. Wzdrygam się, starając usunąć makabryczne sceny sprzed oczu.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - Unosi jedną brew, czekając. - Słucham.
- Nie powinnam.
- Powinnaś.
- Wiesz, czemu Konoha, a nie Ame, czy Kiri? - Spuszczam wzrok na jego lekko rozchylone usta, gotowe, aby zaraz znów złożyć mi propozycję nie do odrzucenia. Nie mogę na to pozwolić. - Orochimaru wysłał mnie tu, ponieważ miał być to dla mnie test.
- Test czego?
- Człowieczeństwa. - Czuję jego zszokowane spojrzenie błądzące po mojej twarzy. Źle się z nim czuję. - Rina zginęła rok temu.
- Wiem.
- W płomieniach.
- Wiem.
- W płomieniach twojego ojca. - Zaciska palce na moich ramionach, a ja w końcu znów patrzę w jego czarne tęczówki wyrażające czyste niedowierzanie. - Spotkaliśmy się przypadkiem, podróżując do Kiri. Zobaczył nasze opaski i bez zastanowienia podpalił las. Rinę przygniotło jedno z drzew. Zatrzymana poprzez jutsu swojego poplecznika, całkowicie unieruchomiona jedynie słyszałam jej krzyk. Długo krzyczała, jak na człowieka palonego żywcem.
- J-jak? - szepcze, ale ja już nie mam siły, aby dalej o tym opowiadać. - Dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz?

- Bo Uchiha nigdy nie będą dla mnie domem. - Przełykam ślinę, przełykając gorzką gulę jego rozczarowania. Doświadczam go wręcz namacalnie. - A ty powinieneś wiedzieć.
- Skąd pewność, że był to mój ojciec? - wykrztusza, ciągle trawiąc zasłyszane przed momentem informacje. Nie dziwię mu się.
- Znak Uchiha na jego kamizelce spływał krwią mojej siostry. Zapamiętałam jego twarz, a Orochimaru bez problemu przypasował do niej odpowiednie imię.
- I dlatego akurat Konoha?
- Miałam nauczyć się żyć obok ludzi, których najbardziej nienawidzę, którym życzę śmierci, nabrać pokory i wyzbyć się człowieczeństwa domagającego się zemsty.
- Nie zdawałem sobie spraw…
- Wiem, i za nic cię nie winię - odpowiadam. - Jesteś tym, który umożliwił mi zrealizowanie tego celu chociaż w części.
- Dziewczyno, nie masz pojęcia, jak cholernie komplikujesz moje życie. - Przylegam do niego, wdychając jego zapach. Staram się godzić z rozkazem powrotu, ale nie mogę się na to zdobyć. Jedyne, co echem rozbrzmiewa w moim umyśle, to bunt.
- A jak ty komplikujesz moje?
- Słuchaj. - Cofa się o krok. - Ta bransoletka - wskazuje na swój nadgarstek - jest dla mnie bardzo ważna. - Zdejmuje ją powoli i chwyta w dwa palce. - Nadal nie mogę uwierzyć, że mój ojciec mógł zrobić coś takiego. Idę teraz, aby to wyjaśnić. - Bierze moją dłoń w swoje. - Wiem, jak ważna była dla ciebie Rina, bo dla mnie tak samo ważny jest Itachi. - Zakłada bransoletkę z rzemyków na moją rękę. - Miała symbolizować “braterską więź”, jak to sprytnie nazwałem. W ogóle był dzisiaj jakiś dziwny, ale w tych okolicznościach… po prostu chcę, żebyś ją wzięła.
- Ale przecież jeszcze się nie żegnamy, tak? - Unoszę głowę, a on obarcza mnie zaszklonym spojrzeniem pełnym nadziei i zawodu w jednym. Ledwo daję radę je utrzymać.
- Oczywiście, że nie.
- Za dwie godziny już mnie tu nie będzie - odpowiadam szybko.
- Spakuj się i przyjdź na Unmei. Będę tam czekał. - Jest niespokojny, wyczuwam jakieś niebezpieczeństwo. Nie wiem, dlaczego. Mimo tego krąży nade mną widmo jakiegoś dziwnego nieszczęścia. On wygląda, jakby właśnie się z czymś pogodził, jakby podjął jakąś ważną decyzję. Chyba nie chcę znać jej konsekwencji.
- W takim razie do zobaczenia - mówię, a on całuje mnie krótko i odwraca się.
- Do zobaczenia, mała - rzuca przez ramię i wskakuje na dach najbliżeszego budynku. Oddala się, po chwili niknąc między zabudowaniami.

Po dwudziestu minutach skarpa nad jednym z bardziej rwących odcinków rzeki majaczy na moim horyzoncie. Przychodzę na Unmei od innej strony niż zwykle. Zręcznie mijam większą część dzielnicy Uchiha, unikając ewentualnego spotkania z niepożądanymi ludźmi. W sumie zawitałam tam tylko dwa razy, i to jeszcze nocą, więc tym bardziej ryzyko nie wchodzi w grę.
Otaczająca cisza wcale nie działa na mnie uspokajająco. Czuję coś ciężkiego w powietrzu, ale nadal idę. Nie mogę się doczekać, aż go zobaczę. Rozpiera mnie radość na samą myśl, jednak gdy tylko wspinam się na szczyt skarpy zamieniam się w niezdolną do wykonania ruchu bryłę lodu. Moje szczęście rozpada się na miliony kawałków.
To, czego jestem świadkiem, zmienia mnie bezpowrotnie.
Widzę go stojącego na krawędzi przepaści. Obok niego jest ktoś jeszcze, coś do niego mówi. Stawiam krok, chcąc przerwać ich rozmowę, kiedy on niespodziewanie unosi dłoń i dwoma palcami dotyka czoła nieznajomego. Niezdarnie potykam się o własne nogi, upadając na kolana. Szybko unoszę głowę, ale widzę już tylko, jak jego bezwładne ciało spada w przepaść. Chcę krzyczeć, ale nie znajduję w sobie tyle siły. Umiem tylko bezładnie patrzeć na jego oprawcę, który obraca się w moją stronę, choć zdaje się mnie nie widzieć.
I już wiem, kogo nienawidzę bardziej, niż jego ojca.
Śmierć jest jedynym, w czym są doskonali.
Oni.
Uchiha.

Komentarze